Ferrari przerzuciło silnik V12 w swoich flagowych modelach z tradycyjnej lokalizacji przed kabiną na miejsce centralne w roku 1973 wraz z debiutem linii Berlinetta Boxer. Jej założenia osiągnęły nowy poziom w roku 1984, gdy na rynek weszła Testarossa: definitywny supersamochód lat 80. Patrzysz na tę sensacyjnie niską i szeroką sylwetkę z unoszonymi do góry przednimi światłami oraz charakterystycznymi żaluzjami po bokach i w głowie od razu masz widok tapirowanych włosów i dźwięk muzyki z syntezatorów.
Kontakt z Testarossą jest niezwykły już od samego momentu chwycenia kluczyka, który składa się na połowę. Zaprojektowano go tak, by po włożeniu w stacyjkę w kolumnie kierownicy nie wbijał się w nogę kierowcy. To pierwszy znak, że mamy do czynienia z egzotyczną, włoską konstrukcją sprzed blisko 40 lat. W niskiej pozycji w kabinie to Ty musisz dostosować się do auta. Przez lusterka boczne widzisz nierealnie wielkie tylne błotniki, a przez centralne – wielką pokrywę silnika. Kierownica jest dość mała i chodzi z oporem. Już wiesz, że samo wyjechanie z miejsca postojowego będzie wysiłkiem.
Szybko jednak odkryjesz – i to nie jest banał! – że takie „smaczki” tylko dodają charakteru Testarossie. Każdy kontakt z tym autem będzie dostarczał mnóstwo endorfin, nawet jeśli będziesz należał do tych śmiałków, którzy będą jeździć nią codziennie (da się). Po przekręceniu kluczyka silnik o pojemności 4,9 litra budzi się do życia surowym, przejmującym dźwiękiem typowym dla V12 Ferrari, ale jednak o sobie tylko znanej częstotliwości za sprawą kąta rozwarcia cylindrów wynoszącym 180 stopni. Potężny motor generuje 390 KM. Nie jest to szokująca wartość jak na dzisiejsze czasy, ale do odprężających wypadów za miasto naprawdę nie potrzebujesz wgniatania w fotel. Zamiast tego zachwycisz się angażującym prowadzeniem, klimatycznymi przełącznikami na desce rozdzielczej czy pracującą z bardzo satysfakcjonującym kliknięciem przy zmianie biegów przekładnią.
Testarossa to jedyny w swoim rodzaju supersamochód zawieszony gdzieś pomiędzy klasyką a współczesnością. Jest już wyposażona we wtrysk paliwa, działające hamulce z ABS-em czy klimatyzację, więc nie masz wrażenia jazdy czymś archaicznym. Jeszcze więcej nowoczesności wprowadziły produkowane (już w mniejszych liczbach) w latach 1991 – 1994 i 1994 – 1996 kolejne generacje znane jako 512 TR i F512 M. Gwiazdą rynku niemniej jest jednak pierwsza Testarossa, której wartość już wyraźnie wzrosła w ostatnich latach. I wedle wszelkiego prawdopodobieństwa będzie rosła nadal, szczególnie w Polsce, gdzie zainteresowanie tym modelem systematycznie rośnie i pojawiają się kolejne sztuki na naszych drogach. Jeśli wiec rzeczywiście wydasz na nią to 700 tys., czy nawet milion złotych za wczesny egzemplarz, to istnieje duża szansa, że już na koniec tego sezonu będziesz cieszył się z wymiernego zarobku ze zwiększonej wartości auta.
GTC4Lusso nie jest najbardziej znanym modelem Ferrari, ale ma swoje grono zagorzałych wielbicieli. Przy określonym zakresie potrzeb okazuje się samochodem więcej niż idealnym. To z jednej strony podręcznikowe gran turismo. Ma wszystko, czego potrzeba do wypełnienia tej definicji: ponadczasowo eleganckie nadwozie o ewidentnie włoskim stylu oraz perfekcyjnie wykonaną kabinę pokrytą najprzedniejszymi gatunkami (nadal zachwycająco pachnących!) skór. Mieszczą się w niej cztery indywidualne fotele i bagażnik, który wystarczy na transkontynentalną podróż. Na tle pozostałych, bardziej ekstremalnych modeli marki doceni się tu obecność takich wygód jak choćby dużego ekranu centralnego, na którym z powodzeniem korzysta się z Apple CarPlaya, kamer i wszelkich innych zdobyczy współczesności.
Czteromiejscowe Ferrari jest jednak czymś o wiele więcej niż tylko samochodem klasy GT. Na ich tle wybija się przejmującym, niezwykle angażującym podczas każdego kilometra jazdy charakterem, który wynika z najlepszego z możliwych rodowodu. Obecnie oferowany przez La Squadrę na sprzedaż egzemplarz jest wyjątkowy o tyle, że tradycje rzemieślnicze Ferrari łączy z najlepszym z możliwych silników: absolutnie unikatowym w skali całego rynku wolnossącym V12. GTC4Lusso był dostępny również z turbodoładowanym V8, ale kręcąca się do stratosferycznych 8000 obr./min jednostka o pojemności 6,3 litra, której korzeni można szukać w samym Ferrari Enzo, nadaje temu modelowi zupełnie innego charakteru.
Po dziś dzień GTC4Lusso z tym silnikiem stanowi niezwykle ekskluzywny wybór: w całej Europie jest tylko 30 takich samochodów na sprzedaż, a o taki w równie miłej kompletacji z nadwoziem o kolorze Blu Tour De France szczególnie trudno. Już tylko z tego powodu egzemplarz ten stanowi bardzo solidną lokatę kapitału dla świadomego kolekcjonera, który ma w tym sezonie apetyt na podróże po najpiękniejszych drogach Polski i Europy.
Dla równowagi dorzućmy coś nie z Maranello i nie za sześciocyfrową sumę. Volkswagen Transporter generacji T2 jest odwrotnością wyżej opisanych samochodów… i właściwie wszystkich innych aut też. Na początek brutalne, obiektywne fakty: liczący ponad pół wieku busik Volkswagena z chłodzonym powietrzem silnikiem o mocy 50 KM porusza się z dynamiką lądolodu. Nie przyspiesza, ale za to też nie hamuje i nie skręca. Wciskanie hamulca przypomina deptanie gąbki, a jazda na zakrętach – nawigowanie kioskiem Ruchu osadzonym na miękkich sprężynach. Może to i dobrze, że nie przyspiesza. Ale za to pali sporo. Dlaczego więc taki zabytek trafia na tę listę?
W historii motoryzacji mało jest samochodów o tak dużym ładunku historycznym i emocjonalnym. Jego prezentacja zbiegła się w czasie z pojawieniem się w USA kontrkultury sprzeciwiającej się wojnom i dyktatowi wielkich koncernów. Pochodzący spoza Detroit, nieszkodliwy z wyglądu Volkswagen, który dodatkowo zapewniał w środku dużo miejsca na praktykowanie aktywności preferowanych przez wyzwoloną młodzież, szybko stał się symbolem tych czasów.
W 2023 r. nadal czuć w nim tę samą pozytywną energię i wolność. Powolność również, ale w tym aucie to w ogóle nie ma znaczenia: każda podróż nim jest wydarzeniem, tym bardziej, że zapewne będzie prowadziła do jakiegoś odprężającego celu. Wczesne Transportery doskonale pasują do klimatów surferskich, ale takim T2 wprowadzicie wyjątkowy styl i nastrój na każdym polu kempingowym, czy to w Chałupach, czy w bieszczadzkiej wsi. Są na rynku tańsze egzemplarze niż ten oferowany w Katowicach za 59 900 euro, ale naprawdę trudno będzie znaleźć drugi w takim stanie mechanicznym oraz z takim wyposażeniem kabiny. Okaz ten stanowi popis możliwości La Squadry w zakresie renowacji aut zabytkowych i pokazuje jak – przy odpowiednim doświadczeniu i determinacji – można z T2 zrobić cywilizowanego, komfortowego i świeżego klasycznego kampera. Najtrudniejszy etap w swojej historii to auto ma już za sobą: teraz tylko pozostaje lać benzynę, wsiadać i jechać nad morze!