Tych pięć modeli przebija wszelką konkurencję: są najmocniejsze, najszybsze, najbardziej zaawansowane technologicznie i najdroższe. A przy tym najbardziej ekskluzywne. Oto klejnoty w koronie Ferrari – GTO, F40, F50, Enzo i LaFerrari.
Jeśli drogowe modele Ferrari są szczytowymi osiągnięciami w świecie samochodów sportowych, to te wersje wymykają się jakimkolwiek porównaniom, poruszając się w stworzonym przez siebie uniwersum superaut. Powstały z miłości do najwyższych osiągów, a swoje rozwiązania czerpią wprost ze świata sportów motorowych, w tym – z Formuły 1. Poznajcie pięć modeli Ferrari, które są ozdobą każdej kolekcji samochodów, a w kilku z nich nawet występują wspólnie, tworząc odpowiednik Świętego Graala motoryzacji.
Podmuch turbo
Na początku lat 80. ubiegłego stulecia Ferrari, niesione entuzjazmem po zdobyciu mistrzowskich tytułów w klasyfikacji konstruktorów F1 w sezonach 1982 i 1983, zaczęło szukać kolejnych wyzwań w sporcie motorowym. Pomysłem na ekspansję było zbudowanie samochodu wyścigowego, który konstrukcją mógłby się wpisać w modną w tamtych czasach grupę B. By uzyskać homologację takiej wyścigówki, producenci musieli jednak wprowadzić do sprzedaży co najmniej 200 szt. drogowej wersji wyczynowego modelu. Tak powstał projekt Ferrari GTO, które przez wielu nazywane jest dziś 288 GTO. Liczba 288 oznacza silnik o pojemności 2,8 l i 8 cylindrów. W przeciwieństwie jednak do modelu 308, który przypomina wizualnie, GTO otrzymał silnik zamontowany wzdłużnie, za kabiną. Dziś to standard w modelach 458, 488 GTB i Spider, ale ponad 30 lat temu GTO było pierwszym Ferrari z takim rozwiązaniem. I pierwszym z podwójnym turbodoładowaniem. Dzięki turbosprężarkom silnik osiągał moc aż 400 KM i niemal 500 Nm maksymalnego momentu obrotowego. To wystarczyło, by w dopuszczonym do ruchu drogowego samochodzie za jednym pociągnięciem złamać dwie bariery: przyspieszenie 0-100 km/h wynosiło 4,9 s, a prędkość maksymalna osiągała zawrotne 305 km/h, czyniąc GTO najszybszym seryjnym Ferrari w historii i najszybszym samochodem w swoim czasie. Włosi, by sprostać zapotrzebowaniu na nowy model Ferrari, wyprodukowali 272 sztuki, a wszystkie sprzedano jeszcze przed oficjalną premierą na targach motoryzacyjnych w Genewie w 1984 r.
GTO zapoczątkowało erę supermocnych ultraszybkich samochodów opartych na technologii wyczynowej, których można było legalnie używać do jazdy na co dzień. Ta epoka trwa do dziś. Ciekawostką jest, że GTO jako auto wyścigowe zbudowane na bazie ramy przestrzennej, obleczonej nadwoziem z kevlaru i kompozytów, nie zostało wykorzystane do wyścigów. Co prawda 1 czerwca 1985 r. otrzymało homologację B-273, ale już w następnym roku wycofano z regulaminu wyścigowego samochody grupy B. GTO pozostało więc w rękach zamożnych kolekcjonerów, ale jeździli nim także kierowcy F1 tamtych czasów – Michele Alboreto, Keke Rosberg (ojciec Nico Rosberga) czy Niki Lauda.
Pożegnalny prezent
Na 1987 r. zaplanowano obchody 40. rocznicy istnienia marki Ferrari. Sam założyciel firmy Enzo Ferrari uznał, że najlepszym sposobem uczczenia tej okazji będzie wypuszczenie najmocniejszego, najszybszego i najbardziej ekstremalnego supersamochodu w historii. Tak powstał projekt Ferrari F40, który w prostej linii jest następcą GTO. Nowy model przejął po poprzedniku silnik, który po powiększeniu do 2,9 l i wzmocnieniu poszczególnych komponentów miał oficjalnie 478 KM. Reszta była całkowicie nowa. Ferrari F40 było ultralekkie i pozbawione wszelkich udogodnień – nie miało nawet wspomagania kierownicy. Kierowca mógł za to liczyć na ogromną moc i niezapomniane doznania za kierownicą. F40 jako pierwszy seryjny samochód mogło pojechać szybciej niż 200 mil na godzinę (324 km/h). Kolejna bariera została złamana, a F40 zgarnęło koronę najszybszego samochodu świata. Tak rewelacyjne parametry wyniosły rocznicowe Ferrari na okładki wszystkich czasopism motoryzacyjnych i ściany chłopięcych pokojów. Samochód zagościł też w wielu, zdobywających wówczas coraz większą popularność, grach komputerowych.
Niesamowite jest to, że powstanie Ferrari F40 do dnia prezentacji wyznaczonej na 21 lipca 1987 r. udało się utrzymać w tajemnicy. Wiedzieli o nim tylko „Il Commendatore” i grupa jego najbardziej zaufanych pracowników, którzy zaprojektowali, przetestowali i wdrożyli samochód do produkcji w rekordowo krótkim czasie 13 miesięcy. Powstały nawet wersje wyścigowe, które faktycznie trafiły na tory i reprezentowały firmę w tak prestiżowych zawodach jak 24H Le Mans. Początkowo planowano produkcję zaledwie 400 szt. F40, ale w sumie w ciągu pięciu lat powstało aż 1311 egzemplarzy. Katalogowa cena wynosiła 163 tys. funtów i była to znakomita inwestycja – popyt był tak duży, że niektórzy sprzedawali swoje samochody, zanim jeszcze odebrali je z fabryki, za cenę nawet trzy razy wyższą. Był to najwspanialszy model, jaki stworzył Enzo Ferrari. Niestety, był też ostatnim, którego narodziny założyciel marki miał przyjemność nadzorować osobiście.
Serce z Formuły 1
O ile poprzednie modele w wersji drogowej oferowane były w jedynie słusznym, czerwonym kolorze, to model F50, przygotowany na 50. rocznicę założenia Ferrari, dawał nabywcom wybór. Mogli zdecydować się na żółty, srebrny, czarny i aż dwa odcienie czerwonego lakieru. Jednak miażdżąca większość, bo ponad 300 spośród 349 wyprodukowanych egzemplarzy, wyjechała z Maranello w firmowym czerwonym malowaniu. Wszystkie natomiast miały możliwość zdjęcia sztywnego dachu i dostarczenia do wnętrza świeżego powietrza wypełnionego wspaniałym brzmieniem niedoładowanego silnika V12. Jednostka modelu F50 została oparta na wyczynowym silniku Ferrari 641, którym Alain Prost i Nigel Mansell startowali w Formule 1 w sezonie 1990. Silnik o pojemności 4,7 l bez pomocy turbosprężarek generował moc 520 KM i 470 Nm maksymalnego momentu obrotowego. Samochód zbudowano wokół niezwykle sztywnego i wytrzymałego kokonu z włókna węglowego, a zawieszenie z „leżącym” wahaczem wzorowano na najlepszych wyczynowych rozwiązaniach.
F50 w 1995 r. było też pierwszym drogowym Ferrari z elektroniczną regulacją tłumienia amortyzatorów. System w czasie rzeczywistym zbierał dane o prędkości samochodu, kącie skrętu kół, przyspieszeniu bocznym oraz ciśnieniu w układzie hamulcowym, by w jak najlepszy sposób zareagować na zmieniające się obciążenia. Zaawansowanie technologiczne Ferrari F50 w niezwykły sposób kontrastowało z jego prostotą obsługi i bezpośrednimi wrażeniami z jazdy. To był prawdziwy samochód dla twardzieli: pozbawiony wspomagania kierownicy i hamulców oraz kontroli trakcji. Szyby opuszczane były korbkami, a na wyposażeniu nie było nawet układu ABS. Wszystko po to, by jak najbardziej przybliżyć klientom świat ówczesnych wyścigów. Nie wszyscy zrozumieli ten zabieg i początkowo F50 zaczęły tracić na wartości, ale teraz są jednymi z bardziej poszukiwanych supersamochodów Ferrari.
Ferrari F50 było praktycznie bolidem F1 z dodatkowym fotelem dla pasażera i nadwoziem zaprojektowanym w studiu Pininfarina. Jedną tonę włókna węglowego, aluminium i magnezu napędzało aż 520 koni mechanicznych.
Dotyk Schumachera
Patrząc od frontu na Ferrari Enzo, supersamochód nazwany na cześć założyciela marki w 2002 r., nie sposób pominąć nawiązania nisko poprowadzonego „nosa” do bolidów F1. Konstruktorzy z Maranello nadal garściami czerpali z doświadczeń i sukcesów odnoszonych w królowej sportów motorowych, ale tym razem dopieszczenie modelu przed wejściem do produkcji powierzyli najlepszemu kierowcy na świecie – Michaelowi Schumacherowi, który w 2002 r. zdobył piąty tytuł mistrza świata Formuły 1 w barwach Scuderia Ferrari. „Schumi” doskonale wiedział, jak prowadzą się zwycięskie wyścigówki, i jego zadaniem było przenieść jak najwięcej wrażeń z kokpitu F1 do wyłożonego włóknem węglowym wnętrza Enzo. Samochody testowe dla niepoznaki przykryte zostały rozciągniętymi karoseriami Ferrari 348, by jak najdłużej utrzymać w sekrecie prace nad najnowszym i najmocniejszym drogowym modelem w historii. Jego cechami wyróżniającymi, oprócz szkieletu i nadwozia z włókna węglowego, miał być silnik V12 o pojemności 6 l, rozwijający 660 KM przy niebotycznych 7800 obr./min. Połączono go ze zautomatyzowaną skrzynią biegów F1, która miała ułatwić kierowcy skupienie na drodze przy zachowaniu jak najlepszych osiągów.
Ferrari Enzo rozpędzało się maksymalnie do 355 km/h, a pierwsza setka na prędkościomierzu pojawiała się już po 3,2 s. Podczas przyspieszania kierowca miał przed oczami na szczycie kierownicy rząd świateł zapalających się w miarę dochodzenia do czerwonego pola na obrotomierzu – rozwiązanie przeniesione wprost z F1. Do zatrzymywania natomiast użyto hamulców z ceramicznymi tarczami, także stosowanych już w tym czasie w bolidzie wyścigowym. Zanim samochód trafił na drogi, Ferrari ogłosiło, że zamierza wyprodukować zaledwie 399 egzemplarzy, i sprzedało wszystkie grupie starannie wyselekcjonowanych klientów. Należały do nich czołowe postaci ze świata biznesu, ale też znani piosenkarze, jak Rod Stewart czy lider zespołu Jamiroquai – Jay Kay. Ten ostatni zamówił egzemplarz z tapicerką w swoim ulubionym zielonym kolorze, a po odbiór do Maranello zabrał dziennikarzy brytyjskiego miesięcznika motoryzacyjnego „Car”, by mogli razem z nim pokonać pierwsze kilometry w drodze do domu i opisać swoje wrażenia w okładkowym materiale. Najsłynniejszym właścicielem Ferrari Enzo był jednak… papież Jan Paweł II, dla którego zbudowano „nadprogramowy” egzemplarz nr 400, pomalowany na kolor Rosso Corsa z tylnym spojlerem z widoczną strukturą włókna węglowego. Ojciec Święty nigdy nie poprowadził tego auta, ale przekazał go na aukcję charytatywną. Samochód sprzedano w 2005 r. za 1,1 mln dolarów, a dwa lata temu wart był już 6 mln.
Era hipersamochodów
Aż trudno w to uwierzyć, ale od prezentacji modelu LaFerrari podczas salonu w Genewie za chwilę minie pięć lat, a mimo to jego nadwozie nadal wygląda jak odważny koncept, który ma dopiero wejść do produkcji. Także tym razem za niezwykłym designem autorstwa Centro Stile Ferrari poszła wybitna technologia i nie jeden, a dwa silniki. Do niedoładowanego V12 o pojemności 6,3 l i zawrotnej mocy 800 KM dołączył silnik elektryczny generujący moc 120 kW, co daje sumaryczną moc 963 KM! To już nie jest supersamochód, to nowa generacja hiperauta, pojazdu o osiągach, które zaczynają wymykać się poza skalę ludzkiej percepcji. A przy okazji mamy kolejne nawiązanie do świata F1 i stosowanego w nim systemu odzyskiwania energii KERS, magazynowanej w specjalnym akumulatorze i wyzwalanej podczas maksymalnych przyspieszeń. Aktywna aerodynamika modelu LaFerrari pozwala stawiać jak najmniejszy opór powietrzu przy zachowaniu maksymalnego docisku, by nawet przy prędkości maksymalnej 350 km/h samochód zachowywał się stabilnie. Cała moc rzucona jest na tylne koła, a mimo to rozpędzenie od 0 do 100 km/h zajmuje mniej niż 3 s. Jeszcze bardziej imponuje przyspieszenie do 200 km/h poniżej 7 s oraz do 300 km/h w zaledwie 15 s! Użyte materiały, jak specjalny gatunek włókna węglowego czy inconel – stop zastosowany w układzie wydechowym, ocierają się o świat samolotów bojowych. Nic dziwnego, że każda z 499 wyprodukowanych sztuk wyceniona została na co najmniej milion euro netto. Podobnie jak w przypadku modelu Enzo, także dla LaFerrari zrobiono wyjątek i tak powstał egzemplarz nr 500. Przekazano go na aukcję, z której dochód trafił na pomoc poszkodowanym w trzęsieniach ziemi we Włoszech. Samochód znalazł nabywcę za kwotę nieco ponad 7 mln dolarów, co czyni go najdroższym autem wyprodukowanym w XXI w. Kolejny rekord w słusznej sprawie.
Otwarta dogrywka
Wielkie zainteresowanie klientów LaFerrari zachęciło włoską markę do przygotowania wersji odkrytej niezwykłego hiperauta. Informację o planowanym wprowadzeniu do sprzedaży modelu Aperta niespodziewanie przekazał słynny szef kuchni Gordon Ramsay w programie „TopGear”, chwaląc się, że jest na liście odbiorców tego auta. A to grupa zaledwie 210 klientów. LaFerrari Aperta dzieli napęd z wersją Berlinetta, ale po koniecznych wzmocnieniach struktury nośnej pozwala na jazdę pod gołym niebem. Ferrari gwarantuje, że po zdjęciu dachu nawet przy prędkości 150 km/h wiatr nie ma wstępu do kabiny. Pasażerowie mogą się natomiast delektować muzyką niesamowitego silnika V12 poganianego smagnięciami siedmiostopniowej, dwusprzęgłowej skrzyni biegów. Mimo że LaFerrari Aperta jest najgorętszą nowością Ferrari wystawowy egzemplarz z targów motoryzacyjnych w Paryżu z 2016 r. na kilka dni zawitał do Polski i stał się ozdobą na kwietniowej imprezie Motor Show w Poznaniu. Czy znajdzie się w jednym z rodzimych garaży? Nawet jeśli nie, już samo jego pojawienie się w Polsce to nie lada wydarzenie.
Lokata emocji, lokata kapitału
W ciągu nieco ponad 30 lat Ferrari udowodniło, że dla Włochów nie ma rzeczy niemożliwych, a kolejne bariery mocy, prędkości i ekstremalnych doznań łamane są bez wysiłku. Ale to tylko pozory, bo szczytowe parametry nie pojawiają się same. To wynik ciężkiej pracy inżynierów, projektantów oraz kierowców testowych, którzy swoją wiedzą i pasją nadają egzotycznym materiałom i kształtom duszę i charakter. Doceniają to fani marki i kolekcjonerzy z całego świata, czego dowodem jest rosnąca wartość wszystkich supersamochodów Ferrari.
Destylat mocy, prędkości i adrenaliny nosi oznaczenie XX. Występuje na torach całego świata i jest wstępem do świata wyścigów dla kierowców, którzy chcą poczuć się jak Michael Schumacher czy Sebastian Vettel.
Jak najlepiej wykorzystać możliwości supersamochodu Ferrari? Włosi podeszli do tego zagadnienia w sobie tylko właściwy sposób. Podnieśli moc silnika w modelu Enzo, założyli dodatkowe elementy aerodynamiczne i tak zmodyfikowany samochód postawili na wyczynowych oponach typu slick. Efekt nazwali Ferrari FXX i pozwolili właścicielom 29 egzemplarzy wczuć się w rolę fabrycznych kierowców wyścigowych. W cenie samochodu klienci otrzymali bowiem pełne wsparcie techniczne na wybranych torach wyścigowych całego świata, obecność mechaników i zawodowych kierowców. Program doświadczalny powtórzono z modelem LaFerrari, oferując klientom 40 egzemplarzy FXX-K o mocy, bagatela – 1050 KM!