fbpx

Ten wrak Ferrari został właśnie wylicytowany za prawie 8 milionów złotych. Kupujący zrobił dobry biznes – tłumaczymy dlaczego

Taki nagłówek w połączeniu z tym zdjęciem wygląda na nieśmieszny żart, ale to prawda: prezentowana pozostałość po Ferrari 500 Mondial znalazła kupca za 1 875 000 dolarów. Wynik aukcji RM Sotheby’s pokazał wszystko to, co absurdalne na rynku samochodów klasycznych. Dla mnie to jednak przede wszystkim cenna okazja do zajrzenia w myśli osób zawodowo zajmujących się takimi autami.

Tekst: Mateusz Żuchowski, redaktor naczelny Classicauto

Zapowiadany przeze mnie niedawno tydzień aukcji w Monterey rzeczywiście był dla rynku aut klasycznych światowym wydarzeniem roku. Przez kilka dni w jednym zakątku Kalifornii sprzedało się aut klasycznych za równowartość blisko 1,7 miliarda złotych. Ponad 150 ze sprzedanych obiektów uzyskało wartość ponad 1 miliona dolarów. Do tego grona należało również Ferrari 412 P, którego licytacja zakończyła się na wyniku 30 225 000 dolarów – co czyni go piątym najdroższym samochodem sprzedanym na aukcji w historii ludzkości.

Niemniej największe emocje z wszystkich obecnych w Monterey samochodów wzbudzała – cóż, nie da się tego określić innymi słowami – wygięta kupa żelastwa z kilkoma zapuszczonymi częściami zapasowymi podrzuconymi na europalecie. Już sam fakt chęci sprzedaży takiego „obiektu” poważnym ludziom wydaje się zuchwały, a co dopiero za okolice 1,2 – 1,6 miliona dolarów – bo na tyle wyceniał gwiazdę swojej aukcji dom aukcyjny RM Sotheby’s.

Niemniej rzeczywistość nie pierwszy raz przeszła najśmielsze oczekiwania i prezentowany wrak nie został pominięty przez licytujących. Wręcz przeciwnie: wywiązała się o niego zażarta walka, która zakończyła się na wyniku 1 875 000 dolarów, czyli o całe 17% wyżej niż górny pułap estymacji. Według wszelkich miar aukcyjnych to bardzo dobry wynik; jak na sprzedawany obiekt to niewiarygodny sukces.

Jak do niego doszło? Na to pytanie można odpowiedzieć w precyzyjny sposób, a odpowiedź ta pozwoli zrozumieć mechanizmy, którymi kieruje się współczesny rynek samochodów kolekcjonerskich. Innymi słowy: pozwoli wejść do głów osób – sprzedających, kupujących i ich doradców – którzy zajmują się tą tematyką zawodowo i inwestują w nią grube miliony. Zapraszam do podróży.

Powód 1: Proweniencja historyczna

Jeśli to nie stan decyduje o wartości samochodu kolekcjonerskiego, to co? Jak widać: jego pochodzenie. Ferrari 500 Mondial to w przede wszystkim klasyczne Ferrari – fakt, który już na starcie zapewnia mu automatycznie wyjątkowo dużą wartość. Wynika ona z niezwykle bogatej historii zwycięstw zespołu charyzmatycznego Enzo Ferrariego w złotej erze motorsportu, czyli latach 50. i 60., gdy samochody były najpiękniejsze, myśl techniczna – najszczersza, a kierowcy – najbardziej bohaterscy.

W prezentowanym samochodzie spotykają się (a przynajmniej spotykały) wszystkie z tych cech. Ukończony w 1954 r. egzemplarz o numerze seryjnym 0406/MD był drugim z zaledwie trzynastu egzemplarzy modelu 500 Mondial z nadwoziem Pininfariny pierwszej serii. Jak wskazuje wysokie oznaczenie cyfrowe w nazwie modelu tradycyjnie wskazujące w Ferrari na pojemność skokową pojedynczego cylindra, był to jeden z bolidów napędzanych przez nietypowy jak na tę markę silnik o konfiguracji innej niż V12.

W tym przypadku była to – co dość zaskakujące, przyznacie – rzędowa czwórka; zupełnie tak samo jak w Waszym współczesnym kompakcie. W pierwszej połowie lat 50. Enzo Ferrari eksperymentował z takimi jednostkami, ponieważ zapewniały one większy moment obrotowy od niskich prędkości, co zapewniało lepsze przyspieszenieprzy wychodzeniu z zakrętów na krętych torach. Il Commendatore poprosił więc o zaprojektowanie takiej czterocylindrowej jednostki z dużymi komorami spalania inż. Aurelio Lamprediego (autora późniejszego silnika do Fiata 125p) i osiągnął z nią duże sukcesy: w latach 1952 i 1953 doprowadziła go ona do pierwszych tytułów Mistrza Świata w Formule 1 (rozgrywanej wówczas według zasad Formuły 2).

Opisywany egzemplarz miał dobry początek kariery: podczas swojego debiutu ledwo kilka tygodni po narodzinach, w kwietniu 1954 r., zajął drugie miejsce w klasie w Coppa della Toscana w rękach samego Franco Cortese – byłego kierowcy fabrycznego Scuderii, który w 1947 r. zapewnił Ferrariemu pierwsze, sensacyjne wówczas zwycięstwo na Grand Prix Rzymu. W kolejnych miesiącach przyszło czwarte miejsce w klasie na najważniejszym włoskim wyścigu Mille Miglia oraz starty na Monzy, w Targa Florio i na Oulton Park. W 1958 r. samochód trafił do USA, gdzie w 1963 r. dostał… amerykańskie V8.

Choć dziś wydaje się to świętokradztwem, wtedy była to za Oceanem często spotykana praktyka. Prawdziwa katastrofa dla auta nadeszła w którymś momencie w przeciągu kolejnych dwóch lat, gdy auto uległo wypadkowi i doszczętnie się spaliło. Na domiar złego, w 2004 r. wrak uległ dalszemu zniszczeniu podczas huraganu Charley na Florydzie, podczas którego zawalił się na niego dach szopy, w której był schowany, i zalała go woda. Takie pozostałe po dekadach resztki nie mogą być już dla nikogo łakomym kąskiem… prawda?

Powód 2: Kompletność

To zależy jak na to spojrzeć. Elementów, które przetrwały do naszych czasów jest niewiele, ale są to akurat te, które decydują w jakichś 85% o wartości klasycznego, kolekcjonerskiego samochodu wyścigowego. Po pierwsze: mamy numer seryjny, który jest już dobrym punktem zaczepienia na start. Po drugie: numer ten jest wybity na ramie, która jest ogołocona, ale kompletna. A przynajmniej: na tyle kompletna, by po jej profesjonalnej renowacji uzyskać certyfikat Ferrari Classiche. Uzyskanie tego pożądanego w świecie kolekcjonerów, mającego kluczowy wpływ na wartość samochodu dokumentu będzie przedmiotem badań historyków i prawników przysyłanych przez Ferrari na wstępne oględziny oraz każdy etap renowacji, ale biorąc pod uwagę dotychczasowe przypadki można uznać, że szanse na powodzenie takiego przedsięwzięcia są realne.

…tym bardziej, że w pakiecie z omawianą rama sprzedawana była również skrzynia biegów od tego samochodu wraz z tylnym mostem oraz silnik projektu Lamprediego w formie powiększonej do trzech litrów z auta o numerze seryjnym 0440/MD, a więc z późniejszego modelu 750 Monza (który w teorii mógł trafić do tego egzemplarza, ponieważ wiele wyścigowych modeli Ferrari w tych czasach powstało poprzez zamianę silnika na większy).

Powód 3: Jasność sytuacji

Powyższy opis sugeruje, że opisywany wrak został zakupiony w celu renowacji. Czy rzeczywiście taka była motywacja kupującego? Choć nie mogę tego potwierdzić bezpośrednio u źródła, to wiem jedno: osoba inwestująca równowartość blisko ośmiu milionów złotych w taki przedmiot nie jest głupia i ma swój plan. Wie również dobrze, że doprowadzenie takiego pojazdu do pełni świetności pochłonie kilka lat pracy i mniej więcej drugie tyle pieniędzy.

Niemniej, co może wydawać się paradoksalne, sam proces odbudowy będzie dla inwestora już względnie prosty i pozbawiony dylematów. Po pierwsze: odpada dylemat pod tytułem „a kto mi wykona tę robotę?” Oprócz samej centrali marki w Maranello sądzę, że miejsc, które podjęłyby się tego zadania, jest może około dwudziestu na całym świecie i do każdego z nich nowy właściciel na pewno szybko trafi. Po drugie: w tym procesie renowacji nie będzie niespodzianek. Najgorszą wiadomość mamy już za sobą, od teraz będzie już tylko lepiej.

To wbrew pozorom miła odmiana od wielu samochodów klasycznych w stanie „do renowacji”, które po zrobieniu dobrego pierwszego wrażenia, po rozłożeniu na czynniki pierwsze okazują się studniami finansowymi bez dna. Na takie miny zdecydowanie można trafić w każdej lidze cenowej samochodów klasycznych, wliczając nawet tę najwyższą. Dlatego akurat gra sprzedającego w otwarte karty w tym przypadku jest dobrą wiadomością dla kupujących (a przy okazji pokazuje, jak ważne jest posiadanie w tym świecie tak doświadczonego opiekuna jak La Squadra).

Na koniec pozostaje kluczowe pytanie: czy ten cały wydatek się opłaci? Najlepiej na to pytanie odpowiedzieć wynikami, jakie inne egzemplarze tego modelu uzyskiwały na aukcjach w ostatnich latach. W 2022 r. w tym samym miejscu jeden egzemplarz 500 Mondiala w doskonałym stanie sprzedał się za 2,1 miliona dolarów, a więc niewiele więcej niż przedstawiany wrak. W latach 2018 i 2019 inne sztuki uzyskiwały kolejno 4,2 miliona, 5 i 4,5 miliona dolarów.

Potencjalnie mówimy więc o zysku na poziomie około półtora miliona dolarów, a w praktyce zapewne więcej. Uzyskana na tej aukcji cena była wysoka, ponieważ promocja zapewniona przez RM Sotheby’s w przypadku tego ciekawego obiektu była bardzo rozdmuchana. Taka sama pojawi się w momencie, gdy ten sam samochód objawi się nam za kilka lat jako perfekcyjnie odnowiony czerwony bolid, który po nieszczęsnej spalonej ramie zostawi tylko wspomnienie. Taki samochód będzie gwarantowanym bohaterem kolejnej licytacji jednego z najbardziej znanych domów aukcyjnych na świecie lub gwiazdą jednej z najbardziej prestiżowych imprez pokroju konkursu elegancji w Pebble Beach lub rajdu Mille Miglia Storica. Tak czy inaczej możemy już ocenić, że przed nowym właścicielem tego kosmicznie drogiego wraku szykują się ciekawe i korzystne finansowo czasy.

czytaj także

Samochody
Sklep
Kontakt
Menu